Poniedziałku – witaj!

--- Osoby twierdzące, że rodzicielstwo w każdym calu jest wspaniałe uprzedza się, że poniższy tekst zawiera myśli niepoprawne, do których wstyd się przyznać---

Za czasów bezdzietnych wyczekiwałam weekendu jak zbawienia. Można się było wyspać, a wieczorem rozerwać. Gdzieś tam pomiędzy spaniem a rozrywaniem był czas na odgruzowanie chałupy.

Weekendy z Zo wyglądają zgoła inaczej. Pal sześć kiedy dzieć przez większość dnia ma dobry humor, a do tego dopisuje pogoda. Wtedy jest cudnie – spacery, wyjazdy, place zabaw. Żyć nie umierać, bo tę stronę rodzicielstwa bardzo lubię, za to, że motywuje mnie do robienia innych rzeczy niż gnicie w domu na kanapie. Zawsze wtedy rozpamiętuję jak jest fajnie odkrywać na nowo rzeczy, które się zna, patrząc na nie z perspektywy dziecka.

Problem zaczyna się wtedy kiedy weekend wygląda tak jak ten ostatni. Zo ząbkująca, niedospana (bo spać nie chce), z lękiem separacyjnym (chyba) i poszpitalną awersją do jedzenia innych rzeczy niż buły czy jakże zdrowe biszkopty.
Histerii przez ostatnich 48h doliczyłam się około pierdyliarda. W momentach kulminacyjnych wybuchały raz na kilka minut, bo: nie można jeść ciasta z podłogi, wsadzać paluchów do kontaktu, wybiegać na ulicę, dewastować płotka przy kwiatkach sąsiadów czy wsadzać paluchów w koci zadek. Bywało też tak, że nerw dopadał dziecia bez wyraźnego powodu i udziału osób trzecich.
W całym tym szaleństwie cała nasza uwaga/siła/nie wiem co skierowane były do środka, bo wystarczy, że wybucha dzieć – rodzice powinni trzymać fason. O ile M. w trzymaniu fasonu jest całkiem niezły, o tyle ja przy kolejnej histerii uwzględniającej walenie głową o podłogę (Rejtan to przeżytek proszę Państwa, teraz dzieć z własnej woli nabija sobie guzy na czole) zaczynam warczeć, a czasem i krzyczeć. Na siebie, na M., na Zo, na koty, sąsiadów albo cały wszechświat, a po łbie kołacze mi się pytanie „na cholerę mi to było?”.
Na osłodę, po kilku godzinach szaleństwa, przychodzi chwila spokoju. Wyczekana, wybłagana drzemka dziecia i moja, a po niej dobry, czy raczej lepszy, humor. Pomoc w sprzątaniu z incydentalną irytacją, spacer i radość z bujania na huśtawce, przytulańce i milion innych przyjemnych rzeczy. I znowu jest dobrze, czy raczej lepiej.
Źródło
Mimo wszystko, mimo happy endu, po takich dwóch dniach jakie zafundowała nam pierworodna, poniedziałek witam z pewną wdzięcznością, bo w końcu trochę odpocznę. Przynajmniej psychicznie. Napiję się gorącej kawy i skupię się na sobie i swojej pracy. Zajmę się ogromem tematów do ogarnięcia i zajęciami innymi niż wrzeszczenie do poduszki. Wykażę się umiejętnościami różnymi od wycierania podłogi po raz setny zaplutej niechcianym obiadem. Po pracy pójdę za ciosem i spotkam się z dawno nie widzianą przyjaciółką (o ile oczywiście, Zo nie zacznie np. gorączkować w żłobku).

Oczywiście zanim to wszystko zrobię, tuż po odstawianiu Zo do żłoba dopadnie mnie Moralniak, ale o nim innym razem:)

Na koniec pytanie:
Czy Wasze dzieci w wieku ok. 1,5 roku też urządzały dantejskie sceny w postaci rzucania się na ziemię i/lub walenia głową o podłogę/ścianę? 
Pytanie zadaję całkiem serio, bo zaczynam mieć wątpliwości jak w takich sytuacjach reagować i czy aby nie rozważyć wizyty u jakiegoś dziecięcego psychologa.
U dorosłego też, ale to raczej po receptę na prozac czy inne cudo dla mua:P

Udostępnij ten post

18 komentarzy :

  1. Poszukaj zajęć lub poczytaj o integracji sensorycznej. Ponoć dzieci po cesarskim potrzebują dodatkowych impulsów. U nas ząbkowanie masakra. Dziecko nas bije i gryzie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam jakiś czas temu u psychologa pod kątem zaburzeń SI, ale je wykluczył. Fakt, że widzę, że im więcej bodźców ma Zo tym jest lepiej, ale głupieję już szczerze mówiąc...

      Usuń
    2. Mojej siostry syn tak miał jak twoja Zosia. Poszli na zajęcia i ponoć się uspokoił. Bardzo sobie chwaliła

      Usuń
    3. A co to za zajęcia były? Pomijając że z obszaru SI?

      Usuń
    4. Wiem tyle ze integracja sensoryczna. Niestety nie znam więcej szczegółów. Mój Zosia ma w przedszkolu to wiem ze chodzą po różnych gumowych kółkach, kolcach itp

      Usuń
    5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja taka histerie podłogową urządziła raz jeden, takze nie pomogę. Pamiętam tylko, ze ja nie reagowałam. Czekałam, aż się wykrzyczy dbając przy tym o jej bezpieczeństwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak robię, nie reaguję, siedzę obok, czekam. Zazwyczaj po chwili jak nie ma reakcji z mojej strony przychodzi się przytulić, albo zajmuje czymś innym. Może to już bunt dwulatka?

      Usuń
  4. Ja tam lubię poniedziałki:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Takich histerii nie było. To znaczy Rejtan jak najbardziej, walenia głową nie, rzucanie na podłogę a jakże, nawet teraz. U nas były za to inne problemy, z których szczęśliwie wyrosła, choć naniosły się na to nerwy związane z AZS (ciągłe swędzenie, nerwowość).
    A nawet nie wiesz jak teraz by mi się przydały takie pracowe poniedziałki. Z odseparowaniem od dzieci. Lipiec dla mnie trudny jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem Kochana, wiem...
      Na szczęście walenie głową zdarza się raczej rzadziej niż częściej.

      Usuń
  6. Kochana, powiem Ci, że my czasem miewamy teraz takie odpały, ale bez dodatkowych utrudnień, jak zęby, czy gorączka. Po prostu Młody wkurza się jak mu się coś mie udaje, zabiera mu się, wyłącza itp.
    Zaczęłam więc praktykowanie stawianie do kąta. I konsekwentne zmuszanie do naprawiania szkód, jakkolwiek długo by to nie trwało. Z niecierpliwością wypatruję efektów i trzymam kciuki, żebyś też znalazła jakiś złoty środek!

    ps. męzu mój też jest dużo lepszy w trzymaniu fasonu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach te chłopy i ich stoicki spokój ;D
      Co do sposobu to na razie jak jest histeria to po prostu jesteśmy obok ale nie reagujemy, zauważyłam, że czas darcia się wtedy znacząco się skraca. Jeśli chodzi o walenie głową, to teraz zmieniłam taktykę i jak jestem obok i widzę, że histeria zmierza w tę stronę to biorę małą na ręce i przytulam zanim jeszcze zacznie machać łepetyną. Przez chwile drze się jak opętana, ale potem dochodzi do siebie.

      Usuń
  7. U nas ostatnio jest dokladnie to samo. Jak synek skonczyl 18 miesiecy to zaczal sie jakis nerowwy bunt. Jak cos mu nie wychodzi np duza zabawka nie moze wejsc do kubeczka to rzuca nimi o podloge i sie denerwuje. Jak mu sie czegos zabroni to to samo. Wypina sie rzuca na podloge i celowo chce uderzac glowa. Nie wiem skad takie napady. Nie obwiniam zebow. To cos na tle nerwowym. Tak to jest wesoly, pogodny ale nagle cos sobie ubzdura i jakby celowo uprze sie i wymusza z wielkim krzykiem i placzem. Mam nadzieje ze to minie. Najgorzej jest na spacerze jak sie nie slucha wtedy mam ochote sie spalic ze wstydu bo na moje zakazy reaguje takim wrzaskiem jakby mu sie krzywda dziala. Trzeba to przetrwac chyba ze masz jakis pomysl jak temu zaradzic. Ja staram sie odwracac uwage i szukam zajec. Wyglada mi to na integracje sensoryczna o ktorej ktos tu pisal. My tez po cesarce a ulubione zajecie malego to zabawa kubeczkami - przelewanie i mieszanie lyzka pustej zawartosci :) i jeszcze karmi tym wszystkie maskotki w domu. Wyobraznia robi swoje :) Cierpliwosci zycze. Ja tez w pracy odpoczywam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakbym czytała o Zosi - spacery to ostatnio ciężki kawałek chleba, a jeszcze niedawno były antidotum na nudy domowe.
      Generalnie jeśli chodzi o sposób to na razie praktykuję wrzask w poduszkę i zęby w ścianę;)) A tak serio serio to mam w planach poczytać o zabawach związanych z IS ale do tego czasu pozostaje uzbroić nam się w cierpliwość, może to jeden z wielu etapów które trzeba przetrwać:)

      PS Nie ukrywam, że w jakiś chory sposób mnie pocieszyłaś. Dobrze jest wiedzieć, że nie tylko nasza Zo to taki diabełek wcielony;)

      Usuń
    2. Czesc, ostatnio spedzilismy z synkiem tydzien w gorach i tam zmienil sie nie do poznania. Zrobil sie wesolym pogodnym chlopcem. Zawsze niesmialy teraz sam zaczepial ludzi usmiechem i wrecz podbiegal do nich. Cieszyl sie tym ze inni sie nim zachwycaja. Chodzil dumny jak paw. Dawal czesc innym dzieciom i pieknie sie z nimi bawil na placu zabaw. Nie mial napadow zlosci ciagle tylko szczerzyl zeby z radosci. Byl zachwycony. Moze tym ze inne miejsce, cos nowego, moze tym ze mama i tata 24 h na dobe razem z nim. Najbardziej podobal mu sie basen. Nigdy nie widzialam zeby cos sprawialo mu tak ogromna radosc. Buzia wiecznie usmiechnieta. Balam sie jedzenia na stolowce, na sama mysl brzuch mnie bolal i odechcialo mi sie jesc ale synek pieknie jadl to co my, byl bardzo grzeczny, zaczepial kelnerki, chwalony pieknie jadl. Zrobil furore a to tym razem inne dzieci dawaly czadu a ja pekalam z dumy. Jednym slowem polecam Wam wspolny wyjazd za miasto we trojke u Was to pewnie na Mazury. Dacie rade :) Czekam na relacje. Pzdr

      Usuń

Pani Fanaberia - blog parentingowy z przymrużeniem oka © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka